Nie byłbym sobą gdybym na urlopie nie wypuścił się gdzieś "prawie samodzielnie" - prawie, bo do wskazanej miejscówki dowiózł nas wynajęty taksówkarz. Cenę przejazdu i misternie opracowany plan postojów uzgadniamy jeszcze przed wyjazdem - żeby nie było nieporozumień i podejrzeń podczas płacenia za usługę. Taksówkarz klasyczny zanzibarski - czyli taki co to potrafi jechać, pisać smsy, prowadzić biznesowe rozmowy i telefonu z rąk nie wypuszczać ;)
Widoki ogólne - jakich tutaj mnóstwo:
Tak, dobrze widzicie, kitesurferzy też tu są. Ale najwięcej będzie ich w pobliskim Paje - do którego również zajedziemy :)
Te powbijane patyki wyznaczają algowe poletka:
Zapuszczamy się w oceaniczne dno - podczas przypływu byłaby to kąpiel. Teraz stąpamy po płytkiej wodzie:
Można wynająć tubylca, który grzebiąc w dnie morskim pokaże Wam wszelkie żyjątka pochowane sprytnie:
Idziemy do dzielnych kobiet...
Tak to wygląda - my marchewkę i cebulę, a oni algi uprawiają ;)
Klasycznie łodzie, zwane ngalawami, bywają również z żaglem - tutaj mamy taki zadbany egzemplarz:
Właściciel za chwilę proponował nam rejs :)
Jeżeli byście skorzystali z oferty wynajęcia roweru, to raczej unikajcie jazdy po drogach publicznych (choć widziałem takich desperatów) - jazda po plaży bywa przyjemniejsza:
Choć jazdą ciężko to akurat nazwać ;)
Nieco widoczków:
Dziecię moje wyrysowało:
A potem zajęliśmy się handlem z Masajami:
Chętnie pozują - zwłaszcza po zakupach ;)
Dalej łazimy - z czaplą białą nawet:
Tutaj czapla dała dyla ;)
Tingatinga - to te kolorowe obrazy typowe dla Zanzibaru. Nazwa pochodzi od nazwiska twórcy stylu:
Ostatnie obrazki z Jambiani - bo powoli zbieramy się do Paje...
...ale na ten wpis nieco zaczekacie :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za każdy komentarz :)
Moderowanie komentarzy jest włączone. Wszystkie komentarze muszą zostać przeze mnie zatwierdzone.
Jeśli nie masz konta Google - skorzystaj z opcji Anonimowy.